26.06.2016
Polacy po rzutach karnych awansowali do ćwierćfinałów
Mistrzostw Europy a Wielka Brytania chce wyjść z Unii Europejskiej. Tu soccerem nikt się nie ekscytuje. O referendum w UK też się raczej nie dyskutuje.
Amerykanie mają baseball
i swój football a ich polityka, to nadchodzące wybory prezydenckie.
Wyjechaliśmy rano z Pinnacles. Na pożegnanie przyszedł do nas
na śniadanie młody wapiti. Przykro się zbierać. Moglibyśmy jeszcze tu
pokempingować. W łazience podsłuchuję rozmowę o mszy (jest niedziela). Dopytuję i okazuje się,
że w okolicy są kościoły katolickie. My namierzamy mszę w Tres Pinos. Ksiądz –
Meksykanin z pochodzenia, wita nas jowialnie. Ciekawe przeżycie taka msza.
Kapłan z wyraźnym zacięciem południowca, ale homilia ciekawa, bez przegięcia. Nasz wspólnotowy
franciszkanin – tradycjonalista, o. Krzysztof pewnie zgrzytałby zębami, ale nam się podoba. Dziewczyny sporo rozumieją. Parafianie tworzą raczej zaprzyjaźnioną grupę. W zeszłym tygodniu byliśmy na
mszy w polskiej parafii w Los Angeles. Msza liturgicznie była pewnie zbliżona
do ideału, ale coś w tej parafii zgrzyta – proboszcz narzekał na podziały,
donosy na niego na policję…Klimat polonijny przyciężkawy. Wolimy mszę w wydaniu Tres Pinos.
Trzeba ruszać dalej. Jedziemy nad ocean. Mamy zamiar
zobaczyć dziki Pacyfik przy starej szosie nr 1. Kempingi są tu upiornie drogie
i trudno o miejsce. Nam udało się zarezerwować jedną noc w Plaskett Creek - chcieliśmy zostać dłużej, ale nie było już miejsc.
Ocean tu z furią uderza w ląd. Doświadczamy nagłej, drastycznej zmiany pogody.
Zaledwie 80km stąd, po drugiej stronie Gór Nadbrzeżnych męczyły nas upały po 40
stopni Celsjusza. W Plaskett jest pewnie ze 20 stopni i wieje. Wyjmujemy bluzy (po długich poszukiwaniach) i
idziemy przywitać się z Pacyfikiem, który wcale nie jest spokojny. A wieczorem siedzimy na plaży i podziwiamy zachód Słońca...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz