Mój blog o książkach dla dzieci

Mój blog o książkach dla dzieci
Mój blog o książkach dla dzieci - polecam

czwartek, 15 września 2016

Nie dać się:)

W miejskim pędzie codzienności przymykam oczy, wracam do lasów, gór i ogromnych przestrzeni, które nie poddały się człowiekowi. Przypominam sobie fragment „Tryptyku Rzymskiego” JPII –

                               Co mi mówisz górski strumieniu?
                               w którym miejscu ze mną się spotykasz?
                               ze mną, który także przemijam –
                               podobnie jak ty …
                               Czy podobnie jak ty?


Och, nie dać się temu codziennemu pędowi i mieć czas, by przystanąć…









poniedziałek, 5 września 2016

Wracamy

Za godzinę z małym kawałkiem ruszamy z hotelu na lotnisko. Upakowaliśmy się w siedmiu walizkach. Sporo w nich książek, trochę pomarańczowego piasku z Arches, kilka wybitnie pięknych kamieni z naszej skrzyni skarbów i mnóstwo wspomnień. Przed nami dwanaście godzin lotu do Frankfurtu, potem szybka przesiadka (ups, mamy tylko godzinę) i krótki lot do Gdańska. Dziewczyny już przygotowują listę filmów, które chcą zobaczyć w drodze. My mamy nadzieję, że skoro lot jest popołudniowy, to Janek będzie spał.
Do zobaczenia w Polsce.

Żegnamy Pacyfik.

niedziela, 4 września 2016

Kochamy National Park Service!

„A national park is more than just a scenic place. It’s nation’s common ground.” – przeczytałam w National Geographic na początku naszej podróży, w Redwood czekając na zakończenie procesu prania i suszenia w kempingowej laundry (swoją drogą pralnie publiczne w Ameryce są kopalnią ciekawych książek i czasopism). Teraz, po niemal trzech miesiącach podróżowania od jednego parku narodowego do drugiego, to zdanie do mnie wróciło.

 Zgadzam się, Amerykanie wkładają mnóstwo siły i energii, by ocalić piękno swojego kraju, ale jednocześnie „upublicznić” je, udostępnić obywatelom i turystom. Pierwszym parkiem narodowym w USA i jednocześnie najstarszym na świcie, jest Yellowstone założone w 1872 roku. Kolejne to Yosemite, Wind Cave, Glacier i następne.  Amerykanie szybko zdali sobie sprawę, że potrzebują specjalnej służby, która zajęłaby się zarządzaniem i opieką nad parkami. I tak 25 sierpnia 1916 roku prezydent Woodrow Wilson powołał do życia National Park Service, parkową służbę. NPS obchodzi w tym roku stulecie swojej działalności. 

Piszę o National Park Service, bo ci ludzie w brązowo-zielonych uniformach i charakterystycznych kapeluszach wywarli na nas ogromne wrażenie. Po przekroczeniu granicy parku narodowego w USA wjeżdżasz na teren zarządzany właśnie przez NPS. I tak parkowi rangerzy (ranger – pracownik NPS) pełnią tu służbę policyjną, zajmują się ochroną flory i fauny, odnawiają i wytyczają szlaki turystyczne, prowadzą punkty informacyjne - visitor center, zarządzają parkowymi kempingami, sprzątają teren parku i kempingów parkowych, oraz prowadzą nieocenioną działalność edukacyjną dla dzieci i dorosłych. W parkach prowadzone są zajęcia dla dzieci w ramach Junior Ranger Program oraz ciekawe prezentacje dla dorosłych (z reguły w parkowych amfiteatrach). Wielokrotnie w nich uczestniczyliśmy i gwarantujemy, że są godne polecenia. Można również wybrać się na wędrówkę szlakami z rangerem. Wszystkie te aktywności są bezpłatne. Płaci się jedynie za wjazd do parku. Opłata waha się w zależności od środka lokomocji i samego parku od 15 do 30$ za ważny przez kilka dni bilet wjazdowy do parku dla jednego dużego auta. My zakupiliśmy annual pass za 80$, który upoważniał nas również do bezpłatnego wjazdu do National Monuments (takim miejscem jest na przykład Devil’s Tower).

Ranger, to osoba która zawsze pomoże, udzieli informacji. Rangerzy oprowadzający grupy i opowiadający o parku robią to z pasją. I właśnie dlatego tą pasją zarażają. My Amerykanom takich służb bardzo zazdrościmy. Realizując Junior Ranger Program obiecaliśmy naszym zaprzyjaźnionym rangerom przenieść ten pomysł do Polski. Wyobraźcie sobie, jedziecie na wakacje do Parku Narodowego Borów Tucholskich. Zatrzymujecie się na miłym, prostym kempingu na leśnej polanie. W Centrum Informacyjnym miejscowy strażnik (ranger) daje Wam mapę lasów z zaznaczonymi szlakami a także listę proponowanych (darmowych) aktywności, np. kilka propozycji spacerów, spływów kajakowych. Wieczorem, w amfiteatrze przy kempingu, odbywają się wykłady, np. o życiu miejscowych czapli, bobrów a także historii tego miejsca, dajmy na to działalności AK na terenie Borów Tucholskich. W nocy, tak około 22 ranger astronom zaprasza na obserwacje gwiazd, planet i Drogi Mlecznej przez nowoczesny teleskop. Dzieci mogą wziąć udział w programach edukacyjnych i zdobyć piękne odznaki i naszywki.
Mamy takie marzenie, żeby i u nas tak było. Nasze niezwykłe córki już zaczęły przygotowania do stworzenia programu dla dzieci, takiej pilotażowej książeczki z zadaniami. - You can do it -zapewniał nas ranger w Zion.

sobota, 3 września 2016

Homeless

Nie jestem socjologiem ani specjalistą od badania zjawiska bezdomności. Na zachodzie USA spędziliśmy niemal trzy miesiące, ale poruszaliśmy się głównie głównie po prowincji, w parkach narodowych. Byliśmy tydzień w Los Angeles, trzy dni w San Francisco. Teraz kończymy naszą podróż znowu w LA.

Jest jednak temat, który mnie męczy niemal od początku naszego pobytu w USA – bezdomni. W Los Angeles oraz San Francisco widywaliśmy ich bardzo często – siedzą w bramach, na chodnikach, przystankach, przed supermarketami, na zjazdach z autostrad. Swój dobytek mają zapakowany w walizkach lub (częściej) wózkach z supermarketów. Czasami mają namioty. Często coś tam mówią pod nosem, proszą o pieniądze, mają kartony z napisem – AIDS, HOMELESS lub  WAR VETERAN. Mijamy ich wraz z napierającym tłumem.  Dziewczyny się ich boją. Och, wiem u nas w Polsce i w Europie też są bezdomni, ale w żadnym europejskim mieście nie spotkałam ich tylu, co w Los Angeles i San Francisco. Zastanawiam się więc, czy tu jest ich więcej, czy w Europie po prostu mniej ich widać. A może tu nie ma tylu noclegowni i darmowych lub bardzo tanich stołówek? Nie wiem. Za mało znam Amerykę, za krótko tu jestem, by stawiać jakiekolwiek hipotezy. Rozmawiałam jednak o bezdomności z przypadkowo poznanymi Amerykanami. Oni twierdzą, że w Kalifornii nie ma problemu ze zdobyciem pracy a zaobserwowani przez nas bezdomni, to bezdomni z wyboru, często weterani wojenni, którzy nie potrafią  się odnaleźć po powrocie z misji wojennych. Nie wiem, czy to prawda. Jednak nawet po trzech miesiącach poruszania się po zachodniej części USA, widzę wielu bezdomnych – czy to z wyboru, czy nie. Mijamy kamperem osiedla mobilhome’ów i kamperów oraz przyczep, które nie są bynajmniej pojazdami wakacyjnymi a po prostu miejscem zamieszkania. Czy to normalne mieszkać na stałe w przyczepie kempingowej na co dzień? Czy chciałbyś tak żyć? Nie zrobiłam zdjęć bezdomnym ani tym trochę bogatszym z kempingowych przyczep. Na ilustrację do mojego tekstu wybrałam zdjęcie, które Krzysiek zrobił w San Francisco, w centrum. Na chodniku bezdomny rozbił namiot. Obok przejeżdża wypasione Porsche. Tak właśnie tu jest w wielkich miastach. To takie moje wrażenie niepoparte żadnymi badaniami.

Koło się zamyka, wróciliśmy do LA...

03.09.2016

Powoli kończymy naszą podróż. Dziś pożegnaliśmy naszego kampera Jamboree. Był naszym domem, schronieniem i środkiem lokomocji. Bardzo się z nim zżyliśmy. Przejechaliśmy razem ponad 12 tysięcy kilometrów!!!
Przesiedliśmy się w Chryslera Town&Country i ruszyliśmy do Los Angeles, do hotelu przy lotnisku. W poniedziałek 5 września wracamy do domu, do Polski.
Już zaczynamy wspominać kondory z Pinnacles, przepastne Yosemite, najbardziej niebieskie z niebieskich Crater Lake, piękny Oregon, dzikie Yellowstone, niedźwiedzie w Grand Teton, prerie Badlands, krajobrazy New Mexico, rafting Rio Grande del Norte, kaktusy, piękne Mesa Verde, kaniony Utah, jabłka w Capitol Reef, wszystkie programy Junior Ranger, pustynie, dziwaczne yoshua trees, także wspaniałych ludzi których spotkaliśmy po drodze, życzliwych i uśmiechniętych Amerykanów. Oj, jest co wspominać...































czwartek, 1 września 2016

Jak zatankować paliwo w USA?

Jak zatankować paliwo w USA?

Dla kogoś kto jeździ kilka lat samochodem po Polsce i Europie wydaje się to być sprawa dość oczywista. Ale…
schody zaczynają się już na początku. Jaki bak ma twój samochód? 40, 50, 60 litrów? No to w USA może mieć 20, 30 czy tak jak nasz 50 galonów. No i już troszeczkę tracisz orientację, próbujesz przeliczać na litry… Jeszcze gorzej, kiedy chcesz oszacować na, ile tego paliwa ci starczy. W Europie powiemy, ze samochód spala 8l na setkę i już sobie przeliczamy szybciutko jaki mamy zasięg. W USA oczywiście litry i kilometry nie istnieją, więc w zamian mamy mile i galony. Dodatkowo Amerykanie nie mówią, ile galonów pali maszyna na sto mil, ale ile mil zrobi na jednym galonie. Czyli np. nasz paliwożerny RV robi 10 mil na galonie. I już nasza europejska głowa jest zupełnie skołowana.
Jak już się z tym ogarniesz zaczynasz patrzyć, ile kosztuje paliwo na stacjach … i po chwili jesteś w szoku: ceny paliwa potrafią różnić się o kilkadziesiąt centów w sąsiadujących stacjach. Dodatkowo są oczywiście różnice pomiędzy stanami. W trakcie naszej podróży widzieliśmy ceny paliwa z zakresie od 1.8 USD do 3,9 USD za galon. Jak się w tym nie zagubić? My używaliśmy strony gasbuddy.com (jest też aplikacja mobilna), która jest portalem typu crowd-info (ludzie wpisują ceny paliwa na poszczególnych stacjach) – w ten sposób można nie tylko znaleźć najniższą cenę paliwa w okolicy, ale tez zaplanować gdzie tankować w trakcie długich przejazdów. Godna polecenia.
OK, wiemy już z ile paliwa potrzebuje nasza maszyna, wybraliśmy stację z najlepsza ceną, zajeżdżamy do dystrybutora i…
Musisz przed zatankowaniem zautoryzować płatność kartą. Wkładasz naszą europejska kartę do dystrybutora, odpowiadasz na kilka pytań (Dedbit or Credit Card? – kto się u nas nad tym zastanawia, Want the receipt? Have promotional code? etc. ) i automat po chwili zastanowienia prosi cię o:
PIN – to znamy;
PIN, ale pięciocyfrowy - ja po normalnym PINie wpisywałem zero i zwykle działało;
ZIP CODE, czyli kod pocztowy – o dziwo nasz polski kod zwykle działa.
Automat przyjmuje naszą odpowiedź i albo pozwala nam tankować, albo pomimo podania prawidłowych danych mówi GO TO SEE ATTENDANT, co oznacza, że nasza europejska karta tu nie działa. Cóż, biegniemy do okienka, i tu zwykle miły attendant jest w stanie tą płatność przeprocesować. A jak nie, to trzeba wyskoczyć z gotówki i zapłacić z góry za paliwko. Amerykańskie karty płatnicze przedpłacone, które ponoć działają na wszystkich stacjach (można nabyć w wielu sieciach handlowych) nie opłacalne – taniej jednak wybierać gotówkę w bankomatach.

Uff, zapłacone. W końcu zatankuję… a potem tylko spalać to paliwo na niekończących się amerykańskich drogach i bezdrożach.

Drzewa Jozuego są super!

31.08-01.09.2016

Yoshua Tree National Park

Mormoni, którzy zobaczyli te drzewa, nazwali je Yoshua Trees, gdyż przypominały im biblijnego Jozuego wznoszącego ręce do Nieba. Nam yoshua trees po prostu się podobają, zwłaszcza gdy rosną w pobliżu pięknych skał. Znajdujemy miejsce na Jumbo Rock Campground i napawamy się przyjazną temperaturą. Jest popołudnie, mamy kilka kresek ponad 30 stopni i jest naprawdę miło. Jesteśmy na pustyni, ale wysoko, więc temperatura przyjazna. To styk dwóch pustyń Colorado Desert i Mojave Desert. Zdumiewa nas bogactwo przyrody. Rosną to poza joshua trees, juki, przeróżne kaktusy, sprytne desert almonds, które mają owłosione listki (włoski odbijają światło i zapobiegają wysychaniu) i pożyteczne mormon tea (przypominają ogromne skrzypy). Zwierząt też tu całkiem sporo: jaszczury, sowy, kangaroo rats (maleńkie myszki z długimi ogonami, które uwielbiają skakać – są naszymi sąsiadami na kempingu), kojoty, siedem rodzajów grzechotników a także tarantule i malutkie, szare wiewiórki.
Dziewczyny są zachwycone skałkami. To granity, które jako skały magmowe wybąblowały spod ziemi, gdy zderzyły się dwie płyty tektoniczne. Siedziały sobie pod gnejsami a stały się widoczne, gdy gnejsy zwietrzały. I tak oto w Joshua Tree National Park mamy sporo skał, które przypominają ogromne bąble. Wędrujemy i podglądamy zachód Słońca. Potem udaje nam się zobaczyć fragment Drogi Mlecznej.
Rano budzą nas kojoty. Ich wycie i „szczekanie” przyprawiają o gęsią skórę. Klara i Zofka wstają wyjątkowo wcześnie, by zobaczyć wschód Słońca.
Pierwszy dzień września, a tym samym pierwszy dzień szkoły postanawiamy uczcić kawą i pysznym brownie w kafejce przy Visitor Center. Cappucino i ciasto super, ale najlepsza jest właścicielka kawiarni, która bardzo miło nas przyjmuje, opowiada o Joshua Tree, życiu na pustyni i dodatkowo częstuje nas wodą z lodem i bananami. To niesamowite, jaką miłą atmosferę stwarza w tej małej kawiarence.
My jesteśmy znowu w drodze. Nasze ostatnie dwie kamperowe noce chcemy spędzić w San Bernardino National Forest. Zarezerwowaliśmy sobie miejsce na kempie z basenem. Chcemy odpocząć. San Bernardino jest położone wysoko, więc jest nadzieja na znośne temperatury. I tak 01.09 obudziliśmy się w pustynnym Joshua Tree National Park, a zaśniemy wśród sosenek i skał w San Bernardino. Dwa różne światy. Taka jest właśnie Ameryka.

Nasza wizyta w Yoshua, to spełnienie moich marzeń. Zawsze chciałam zobaczyć joshua trees. Udało nam się nawet zobaczyć saguaro- to taki wysoki kaktus z westernów charakterystyczny dla południowej Arizony. Marzenia się spełniają.