Wizja dwunastu godzin w samolocie w podróży z piątką dzieci
w wieku od lat czternastu do dziewięciu miesięcy wydaje się koszmarem…
Zwłaszcza, że poza samym lotem są jeszcze nudne i długie procedury na lotnisku,
które podróż wydłużają. Nam się udało jednak całkiem sprawnie przefrunąć z
Gdańska, poprzez Monachium do Los Angeles.
Myśląc o tak długim locie postanowiliśmy uzbroić się w
arsenał czasopochłaniaczy dla naszych dzieci, bo jak wiadomo – kiedy dzieci się
nudzą, rodzic ma kłopot. Zapakowaliśmy więc: książki – po jednej dla każdego
oraz kindla z zapasem literatury, komiksy, krzyżówki, kilka ulubionych gazet,
gry w wersji podróżniczej, a także kolorowanki i ukochane pluszaki.
Dla Najmłodszego zestaw gryzaków i ulubione zabawki. Zarezerwowaliśmy
mu również specjalne samolotowe łóżeczko – wygląda jak mini gondola od
głębokiego wózka i jest mocowane do ścianki działowej w samolocie.
Okazało się, że starszaki, które na co dzień mają silnie
reglamentowany dostęp do telewizji a w gry na kompie wcale nie grają, bardzo
szybko zajęły się filmami i grami dostępnymi w samolocie na indywidualnych ekranach w strefie KIDS. Bardzo im się
spodobało, że każda ma swój ekran i słuchawki. Nadrobiły filmowe zaległości i
poznały kilka gier. Co jakiś czas sięgały wprawdzie po zapakowaną przez nas w
bagażu podręcznym książkę lub gazetę,
ale generalnie zajęte były swoimi telewizorkami i brakiem naszej rodzicielskiej, ustawicznej kontroli czasu oglądania filmów i grania. Najstarsza obejrzała „Idę”
i „Gwiezdne wojny”- niezły zestaw.
Młodsze „Misia Paddingtona” i telewizyjne kreskówki ze słoniem Benjaminem. No i
oczywiście wspólnie oglądaliśmy mecz Polska – Niemcy. Jesteśmy przecież
kibicami! Dziewięciomiesięczny Najmłodszy skupił się na rozsyłaniu uśmiechów
współpasażerom i obsłudze, spaniu – niestety raczej w objęciach i przy piersi
Mamy, niż w tym specjalnym samolotowym łóżeczku na wypasie. Trochę się bawił swoimi
zabawkami, trochę spacerował na naszych rękach.
Pod koniec lotu złapaliśmy
się na tym, że dzieciaki właściwie wcale nie marudzą. Nikt nie jęczy, nikt
nikogo nie pobił, nie było kłótni. Może to jakiś gen podróżniczy? A może spora
ilość zajęć pozalekcyjnych i stała reglamentacja dostępu do telewizji przyczyniły się do tej spokojnej podróży?
Monitor przed oczami ze sporym wyborem filmów, muzyki i gier był dla nich
atrakcyjnym czasopochłaniaczem.
Zyskaliśmy sympatię samolotowej załogi. Pod koniec lotu
jedna ze stewardes gratulowała nam naszych FABULOUS KIDS.
Janek został obdarowany
zestawem słoiczków HIPP z jedzeniem dla niemowląt. Zgodnie z amerykańskimi
przepisami nie wolno wwozić jedzenia na teren USA. Jedyny wyjątek stanowią
rodzice podróżujący z dziećmi, które potrzebują takiego jedzenia. Załoga
samolotu nie jest jednak objęta taką regulacją. Musieliby wyrzucić wszystkie
słoiczki. No to dostał je Najmłodszy. Miło.
Pozdrawiamy z Philadelphii :) czekamy z niecierpliwością na dalsze wieści :)
OdpowiedzUsuń