Mój blog o książkach dla dzieci

Mój blog o książkach dla dzieci
Mój blog o książkach dla dzieci - polecam

niedziela, 31 lipca 2016

Interior

31.07.2016

Takie miasteczko, największe w okolicy ...







Dziś żegnamy się z Badlands i ruszamy do Nowego Meksyku.

sobota, 30 lipca 2016

Co my jemy w Ameryce?

Co my tutaj jemy?

Jedzenie, zorganizowanie sobie smacznych posiłków, wydawało nam się jednym z największych wyzwań, jakie nas tu w Ameryce czeka. Wiadomo junk food, jajka w proszku, wstrętny chleb tostowy itp.
Nie jest jednak tak źle. Ok, chleb tostowy, bułki do hot dogów i hamburgerów są okropne - słodkie, miękkie, bleee. Są jednak sklepy, w których udaje się znaleźć „zjadliwe” pieczywo. W Walmarcie bywają (niestety nie wszędzie) niezłe bułki i bagietki. Dobre pieczywo jest również w Safewayu i Targecie. Safeway jest jednak bardzo drogą siecią sklepów i nie warto kupować w nim niczego poza pieczywem. Najlepszy chleb jedliśmy w San Francisco w sklepie organic – Traders Joe Organic Store. Bagietki i chleb stamtąd były właściwie takie, jak w Polsce w Lidlu.

Poza polowaniem na pieczywo, nie mamy kłopotów z zaopatrzeniem. Mamy już swój ulubiony ser cheddar, niesolone masło (bez dodatku olejów roślinnych), twaróg (podobny do naszego grani), ser biały twardy, ser biały Philadelphia do smarowania, wędlinę z serii organic- Natural Choice, płatki, musli, czekoladę Cadbury,  świeże soki, mięso, bardzo lubimy tutejsze mleko (robi się na nim kożuch!). Ja polubiłam masło orzechowe, ale jestem w tym lubieniu osamotniona.

Generalnie mamy wrażenie, że wszystko jest słodsze niż u nas. Dżemy i niektóre lody są dla nas za słodkie. Zakupy robimy raz na jakiś czas – bo przecież podróżujemy po prowincji i musimy być zaprowiantowani- w Walmarcie. Szukamy tego, co lubimy. Takie jedzenie, wbrew powszechnej w Polsce opinii, nie jest w Ameryce tanie. Za zakupy dla naszej siódemki na 8-10 dni wydajemy około 1000 pln.

Najlepiej ma chyba Janek. Kupujemy dla niego gotowe posiłki Gerbera. Mają tu trochę inny system niż u nas, inne smaki, ale Janek je, więc chyba mu smakuje. Lubi obiadki chicken and apple; chicken rice, carrot and tomatoes; a także sweet potatoes, apples and carrot. Jego ulubione deserki to: Hawaiian delight – banana, pineapple and rice oraz banana mixed berries.

Staramy się jeść zdrowo, bez GMO, ale nie świrujemy, nie czytamy składu każdego produktu. Podoba mi się napis na wieczku jednego z jogurtów – no gelatin or funny stuff. Co to ten funny stuff wolę nie wnikać.

 Nie mamy problemów żołądkowych, gotujemy sobie sami obiady. W przeciwieństwie do Amerykanów, których tu podglądamy i którzy do jedzenia podchodzą jak do kolejnego zadania w ciągu dnia, staramy się mieć z jedzenia frajdę. To duża różnica kulturowa. Często rano (gdy bywamy w miastach) obserwujemy kolejki do MacDonalda, do drive-thru po zestaw śniadaniowy, to samo w Subwayu. Amerykańskie podejście do jedzenia jest nam obce, wolimy to europejskie, śródziemnomorskie. Robimy więc swoje.

Dzieciaki jedzą dużo, ciągle tu gdzieś wędrujemy, muszą mieć energię. Krzysiek i ja schudliśmy, sami nie wiemy czy to od wzmożonego ruchu, czy inaczej się odżywiamy. Generalnie amerykańska nadwaga raczej nam nie groziJ

Ps. Klara każe napisać o naszej zupie, którą nazwaliśmy American Soup. Zaczęło się od tego, że mieliśmy ochotę na żurek. Kupiliśmy białe kiełbaski, wędzonkę, ale nie znaleźliśmy majeranku. Stworzyliśmy więc następującą wariację żurkową: do gara wody wrzuciliśmy białe kiełbaski, wędzonkę wraz z włoszczyzną (przy okazji odkryliśmy, że korzeń pietruszki to parsnip ) i cebulą, potem dorzuciliśmy dużo pokrojonych w kostkę ziemniaków i przyprawiliśmy solą, pieprzem i majerankiem. Na koniec zrobiliśmy jeszcze kluseczki „szczypanki” (woda+mąka+żółtko) i zabieliliśmy zupę śmietaną. Ot i powstała nasza American Soup.


czwartek, 28 lipca 2016

Badlands po raz drugi

28.07.2016

Badlands National Park

Janek wstał przed siódmą a my z nim. Klara postuluje zamontowanie drzwi dźwiękochłonnych a Zosia nafaszerowanie Jana lekami łagodzącymi skutki ząbkowania. Fakt, Jan ostatnio jest drażliwy, ale chyba nie zastosujemy się do porad starszych sióstr. A może on po prostu chciał popatrzeć sobie na prerię?
Zawinęliśmy się więc stosunkowo wcześnie i ruszyliśmy na drugą stronę Badlands, w tereny górzyste i słynne z paleontologicznych odkryć. Wiecie dlaczego te ziemie zostały nazwane przez Lakotów Badlands? Indianie ich nie polubili, bo ta piękna preria poorana jest tu górami, a na dodatek to wyjątkowo sucha i wietrzna okolica. I trudno przez nią przejechać i trudno na niej przeżyć. Nie wiadomo, czego się tu spodziewać. Zwariowane są tu podmuchy wiatru - kończyliśmy jeść obiad, dmuchnęło i zdmuchnęło nam kubki, sztućce i kilka talerzy! Taki ciepły podmuch z prerii...
Góry w Badlands są piękne, kolorowe (w zależności od wieku skały - szare, żółte lub czerwone) i kryją mnóstwo skamielin. To podobno tutaj narodziła się paleontologia. Powędrowaliśmy sobie ciekawym szlakiem wykopalisk - fossil trail i odwiedziliśmy paleontologiczny lab w parkowym Vistitors Center. Można tam popatrzeć na pracę naukowców i zadać im pytania. Pani paleontolog właśnie wydobywała z wielkiej bryły szczękę jakiegoś bardzo niesympatycznego prastwora. Dziewczyny zachwycone. Wcześniej biegały jak szalone po buroczerwonych, kruchych górkach. Naukowcy przewidują, że góry w Badlands znikną za 500.000 lat, tak szybko poddają się erozji i wietrzeniu.

Dziewczyny zabrały jeszcze parkowe Junior Rangers Books - książki z zadaniami (dotyczącymi parku), które należy wypełnić, by zdobyć tytuł Badlands Junior Ranger. Mają już takie odznaki z innych parków, więc ambicja im nie pozwala odpuścić. Nam się to podoba - niech sobie piszą i czytają po angielsku.

Potem wyjechaliśmy z parku i zamustrowaliśmy się na tak zwanym luksusowym kempingu. W naszej nomenklaturze "kemping luksusowy", to taki gdzie jest woda, prąd, dumping, wifi, basen, plac zabaw, cień, trawa i porządne prysznice. Co jakiś czas stajemy w takich miejscach żeby opublikować nagromadzone posty i nie tracić kontaktu ze światem.

Wieczorem podeszło do nas małżeństwo z okolic San Francisco. Zobaczyli kalifornijskie blachy naszego rv i myśleli że jesteśmy stamtąd. Wyobraźcie sobie, że oni przeszli na emeryturę, sprzedali dom, kupili rv i od roku jeżdżą po USA i zwiedzają swój kraj. Ciekawi ludzie. Tak to tu jest, ludzie po prostu do siebie podchodzą, zaczyna się rozmowa ...

Mamy wifi, więc opublikowaliśmy dziś mnóstwo postów.







Badlands po raz pierwszy

27.07.2016

Badlands

Nasza trasa: Wind Cave National Park-Hot Springs-Rapid City- Badlands
Moje pierwsze wrażenia z Badlands? Chciałabym sprowadzić tu z zaświatów Cezanna, Van Gogha i Anna Ancher. Oni doceniliby to niezwykłe światło, które ogarnia ten krajobraz z każdej strony. Wiele odmian żółci, nieco zieleni, łagodne wzgórza, góry biało-żółto-szaro-czerwone, błękit nieba, białe kłębki chmur i światło, które sprawia, że popołudniu widzę wszystko w sepii.
Moi ulubienie malarze umieliby namalować ten krajobraz, to światło.

Nocujemy na parkowym kempingu – wersja dry, czyli bez żadnych mediów. Jesteśmy niezależni mamy swoją wodę, gaz, generator (prąd). Śpimy więc w sercu parku. Wieczorem niebo zmienia barwę na burogranatowy, zza wzgórza wyłaniają się pomarańczowe i różowe chmury a cały świat pachnie sianem – to zapach prerii. Dziewczyny biegną na wzgórze zrobić zdjęcia.

Do snu wyją nam kojoty (przerażające dźwięki). Chcielibyśmy je zobaczyć, ale szanse raczej małe.

Jutro przemieszczamy się na wypasiony kemping z basenem i wifi kilka kilometrów od parku. Mamy ochotę na luksusJ No i chcemy w końcu puścić w świat nasze posty…








Pogoda na prerii

Pogoda na prerii

Przygotowując się do tego wyjazdu czytaliśmy, że pogoda na prerii bywa bardzo kapryśna – upalny dzień może się zakończyć gradobiciem lub większą lub mniejszą trąbą powietrzną. No i właśnie tego doświadczyliśmy.

Najpierw obudziła nas burza z gradem w Rapid City, potem był grad w imieniny Krzyśka a dziś (26.07) gigantyczne gradobicie. Kulki wielkości piłek golfowych waliły z impetem w naszego rv. Właśnie wracaliśmy z wycieczki do Mount Rushmore i Crazy Horse. Byliśmy w Hot Springs. Zatrzymaliśmy się i postanowiliśmy przeczekać. Waliło okrutnie – takie gradobicie w kamperze, to straszny hałas.
 Bilans strat na szczęście niewielki – pękła obudowa satelity i mamy dziurę skylightcie (okienko w dachu nad kuchnią). Okienko i obudowę zakleiliśmy. Nie powinno być problemu. Auto jest ubezpieczone, właściciel firmy, od której wynajęliśmy kampera, stwierdził, że mają części zamiennie i nie mamy się martwić.
Na kempingu zaczepił nas Amerykanin, któremu gradobicie zmasakrowało dach kampera. Czyli jest dobrze, mieliśmy w sumie farta.
Teraz czekamy na tornadoJ


Ps. Krzysiek twierdzi, że jeżeli napiszę o gradobiciu, to nasze mamy się przerażą, więc drogie Mamy proszę Was serdecznie, nie przerażajcie się, jesteśmy cali i zdrowiJ


Historia jednego człowieka

26.07
Dziś zafascynowała nas historia jednego człowieka. Rzeźbiarz Korczak Ziolkowski, jak wskazuje nazwisko syn polskich imigrantów, po zdobyciu w 1939 nagrody na wystawie światowej i odsłużeniu swojego w trakcie II Wojny Światowej nie bardzo miał co ze sobą począć. Po kilku latach namysłu przyjął zaproszenie ówczesnego wodza Dakotów do stworzenia rzeźby upamiętniającej Szalonego Konia - wodza plemienia z czasów ich heroicznej walki z białymi. Rzeźba to nie do końca właściwe słowo do opisania tego, co zamierzał zrobić - to przetworzenie potężnej góry w kolosalną postać Indianina na koniu. Całość to około 170 metrów wysokości i 200 metrów długości. Facet rozpoczął pracę w 1948 roku mając 170 USD dolarów w kieszeni. Opracował dokładny model i plany rzeźby. Za posiadaną gotówkę kupił stary młot pneumatyczny, zbudował drewniane schody na szczyt góry i dzień po dniu przy użyciu tego sprzętu i dynamitu rzeźbił. Przez kilka lat zupełnie sam usuwał z góry setki ton skał. Był zdeterminowany, aby bez środków publicznych wykonać dzieło, które rozumiał jako swego rodzaju zadośćuczynienie za krzywdy wyrządzone Indianom przez białych ludzi. Stopniowo zaczęli się wokół niego gromadzić ochotnicy, którzy mu pomagali. Wspólnie z nowo poślubioną żoną Ruth stworzyli fundację, która rozpoczęła koordynację projektu. Korczak wraz z całą rodziną (5 synów i 5 córek) pracował nad projektem przez 34 lata, do końca swego życia. Mimo, że nie zobaczył jego końca, był do końca przekonany o jego słuszności i sensowności swojego życiowego wyboru. Dopiero kilka lat po śmierci rzeźbiarza została ukończona i odsłonięta twarz Szalonego Konia. Obecnie trwają dalsze prace, prowadzone pod kierunkiem dzieci Korczaka. Byliśmy poruszeni ogromem rzeźby (chyba zdjęcie nie do końca to oddaje), ale chyba najbardziej dotknęła nas determinacja człowieka, który wbrew jakimkolwiek zdroworozsądkowym osądom podjął się jej realizacji i był tej idei wierny do końca swojego życia.   
Po tym wszystkim wizyta w Mount Rushmore i oglądanie głów 4 prezydentów wyrzeźbionych w skale zrobiło na nas chyba nieco mniejsze wrażenie, nie tylko dlatego, że wszystkie razem są wielkości twarzy Szalonego Konia...

Co słychać u Jana?

A co tam porabia Najmłodszy?
Uprzejmie donosimy, że Najmłodszy ząbkuje, więc trochę jest poddenerwowany. Niemniej jednak jakoś dajemy radę. Na kempingach ścigamy się kto pierwszy wybiegnie z kampera, czasem Jan da się namówić na siedzenie w foteliku samochodowym i towarzyszenie tacie w "szoferce", bywa że zaśnie w wózku w trakcie spaceru. Rośnie, je amerykańskie obiadki Gerbera, lubi raczkować po kamlotach, nie lubi trawy, jest stale rozpieszczany przez siostry!





















Imieniny Krzyśka i grad

25.07.2016

Imieniny Krzyśka, jaskinia Wind Cave i gradobicie

Dziś świętowaliśmy imieniny Krzyśka czekoladą.
Potem powędrowaliśmy do Visitors Center skąd wychodzą grupy z rangerem do jaskini. Wind Cave, to szósta na świecie i trzecia w USA jaskinia pod względem długości. Nie mam pojęcia, jak oni to mierzą. Wind Cave ma podobno 145 mil korytarzy upchniętych na 1 mili kwadratowej. Całość przypomina wielopiętrową fantazję zwariowanego architekta. Nie ma tu spektakularnych stalaktytów i stalagmitów, jest za to mnóstwo korytarzy. To pierwsza jaskinia Janka, który był oczywiście najmłodszym uczestnikiem wycieczki – wędrowaliśmy szlakiem opisanym jako moderate, czyli 1,5 godziny marszu jaskiniowymi korytarzami.

Potem wracaliśmy w skwarze na kemping. Po drodze, tuż za bramą kempingu, zatrzymali nas starsze małżeństwo kamperowców i podarowali lody – sorbety, po jednym dla każdego. Dziewczyny stwierdziły, że baaardzo lubią AmerykanówJ

A wieczorem nagle Słońce się schowało i zza górki wynurzyły się bure chmury a z nich … grad.




Wind Cave dzień pierwszy

24.07.2016

Wind Cave National Park

Ruszamy rano z Rapid City do Hot Springs na mszę. To po drodze do Wind Cave National Park, naszego kolejnego „domu” na 3-4 dni.
O amerykańskim Kościele napiszemy na pewno osobnego posta. Generalnie mamy bardzo pozytywne wrażenia. Krzysiek i ja wolimy te msze amerykańskie, niż polonijne. Dziewczyny czekają na okazję, by msza była znowu w ich ojczystym języku, chociaż opanowały już większość odpowiedzi po angielsku. Od polonijnych sentymentów, wojenek podjazdowych i politycznych wtrętów, wolimy dobrą homilię odnoszącą się bezpośrednio do czytań, zwłaszcza Ewangelii. No i jak dotąd, we wszystkich amerykańskich kościołach przyjmowaliśmy komunię pod dwiema postaciami.

Po mszy ruszyliśmy na nasze miejsce kempingowe. Byliśmy zmęczeni poprzednim dniem. Nasz kemping w Wind Cave jest w miejscu idealnym do spacerów po prerii – leży w samym parku. Mały spacer dzieli nas od parkowego Visitors Center skąd ruszają wyprawy do jaskini. To właśnie ogromna jaskinia jest tutejszą mega atrakcją. A poza tym preria – można po niej wędrować bez ograniczeń, tak po szlakach, jak i poza nimi. A po drodze zdarzają się spotkania z mieszkańcami tych okolic, czyli bizonami (wybite wcześniej przez białych, wróciły do parku na początku XX wieku), jeleniami, sarnami, pieskami preriowymi i pronghorn antelopes.
Niestety na kempingu nie ma wifi i zasięgu telefonów komórkowych. Powoli się do tego przyzwyczajamy. Może złapiemy jakieś wifi w Visitors Center?
Niedziela upływa nam leniwie, w cieniu. Janek, który żwawo raczkuje po kamlotach i piasku, nie lubi trawy. Tu, na prerii, oswaja się z koniecznością polubienia trawy. Albo ja polubi, albo będzie skazany na raczkowanie w kamperze i na kocu na dworze. Rita, Zosia i Hania biegają dookoła ze swoimi junior ranger odznakami i patrolują teren. Klara zaczytana. My sączymy kalifornijskie białe wino i zagryzamy je oliwkami oraz świetnym biały serem – El Mexicano Casero Questo Fresco. Wieczorem idziemy szlakiem Elk Mountain Trail na pobliskie wzniesienia i podziwiamy prerię. Po zmroku Krzysiek podgląda gwiazdy. Taki leniwy dzień.




23.07.2016

Devils Tower i droga do Rapid City

Po niespodziewanym noclegu w Ten Sleep  ruszamy w stronę prerii. Co prawda szosa przez Bighorn Mountains nie jest jeszcze całkowicie udostępniona do ruchu kołowego, ale policjant informuje nas, że jest możliwość przejazdu za samochodem pilotem. Czekamy, za nami ustawia się sznurek pojazdów. Po około 40 minutach przyjeżdża pilot i ruszamy. Bighorn Mountains są piękne, skaliste o nieforemnych kształtach, wyrzeźbione przez wodę i wiatr. Wciągamy się na niemal 3000 m. npm. Widzimy ślady po pożarze.  Trwa jeszcze dogaszanie. Obserwujemy, jak helikopter nabiera wodę do podwieszonego pod nim zbiornika i leci nad pogorzelisko. Trzeba przyznać, że Amerykanie mają te manewry bardzo dobrze opracowane. Pożary, to w tym rejonie chleb powszedni. W drodze do Rapid City widzieliśmy jeszcze jeden pożar na prerii, na szczęście daleko od nas.


Devils Tower, to symbol Dzikiego Zachodu, punkt orientacyjny osadników w drodze na prerie, ze wschodu na nieznany zachód. Bardzo chcieliśmy to miejsce zobaczyć. Jest to również ciekawostka geologiczna. Skąd się ta wielka monolityczna góra-skała wzięła? Najprawdopodobniej, to efekt erupcji wulkanicznej. Devils Tower nazywane przez Indian Bear Lodge jest pięknym pomnikiem przyrody, tu nazwanym National Monument. Wygląda niesamowicie.


Dla Indian to od zawsze święte miejsce. Podoba nam się, że informują nas o tym tabliczki przy szlaku. Mamy się trzymać wytyczonych ścieżek, nie naruszać świętego dla Indian miejsca. Zastanawiam się, ilu z nich wciąż w ten sposób traktuje to miejsce. Niemniej jednak mijamy drzewa, na których wiszą kolorowe kawałki materiałów – to symbol nieustannej modlitwy (podobnie jak w Tybecie). Wędrujemy sobie dookoła góry. Nad nami latają golden eagles. Pewnie polują na pieski preriowe, których tu mnóstwo. To takie śmieszne stworzenia podobne trochę do świnek morskich, tylko większe (coś jak średni kot). Mieszkają na preriach, są potencjalnym posiłkiem wielu drapieżników, więc tak, jak mogą, starają się zabezpieczać przed nimi. Budują więc rozległe systemy korytarzy podziemnych i nor na różnych głębokościach. Teraz ich największym wrogiem jest niestety człowiek. Rozwój rolnictwa w tym rejonie powoduje zanikanie prerii, naturalnego środowiska piesków preriowych. Obecnie jest ich tylko 2% niegdysiejszej populacji. Dziewczyny oburzone – nie dość, że Biali wymordowali Indian (oczywiście opowiadamy im również o mordach Indian na osadnikach, ale więcej krwi spłynęło raczej przez białych) – to teraz wybiją pieski preriowe …

Po spacerze i obiedzie pod Devils Tower mieliśmy prosty plan – nocleg na parkingu Walmartu w miejscowości Spearfish. Jest taka generalna zasada kamperowania w Ameryce, że zarząd Walmarta zezwolił, by na tych ogromnych sklepowych parkingach mogły „nocować” kampery – rv’s overnight. Niestety, ku naszemu zdziwieniu, okazało się, że miasto Spearfish tego zakazało. Musieliśmy więc przemieścić się do Rapid City, ok. 35 minut drogi na wschód. Tam przenocowaliśmy na walmartowym parkingu.


piątek, 22 lipca 2016

Bookcrossing na prerii

Zawitaliśmy dziś przypadkowo do Ten Sleep - patrzcie na Krzyśkowy wpis. Mieszka tu podobno 226 mieszkańców. Chyba lubią czytać, bo poza tradycyjną biblioteką, odkrywamy tu malutki punkt bookcrossing. Moje mamaczytowe serce rośnie:)


Jak się plany zmieniają ...

Plan był prosty. Ruszamy z Grand Teton i jedziemy na wschód do Parku Narodowego Wind Cave (Dakota Pd.). Drogę dzielimy na dwie części, aby się zbytnio nie umęczyć. Pierwsza część dłuższa miała się kończyć po przekroczeniu pasma Bighorn. Drugiego dnia już tylko mały skok, aby rano zameldować się na kempingu Wind Cave, który działa w systemie "first come, first served", czyli nasze swojskie "kto pierwszy ten lepszy". Wszystko szło zgodnie z planem, aż do momentu, kiedy na horyzoncie zobaczyliśmy kilkukilometrowej wysokości słup dymu. Pożar u podnóża Gór Bighorn, tuż obok drogi, którą mieliśmy jechać. Helikoptery gaśnicze w powietrzu, strażacy na ziemi w akcji. W efekcie droga zamknięta na co najmniej 12 godzin.
Najbliższy objazd to ok 250 km, bo na rajd górskimi bezdrożami naszym autobusem nie ma szans. W ten oto sposób utknęliśmy w malowniczej miejscowości Ten Sleep, mającej, jak głosi tablica na wjeździe, 226 mieszkańców. Stajemy w malutkim RV parku i ruszamy na eksplorację. Po chwili wiemy już, że nie będzie to zmarnowany czas. Jest tu pełen koloryt środkowych równin. Tuż za płotem stadion do Rodeo. Na głównej ulicy Saloon, kilka sklepów z pamiątkami, stacja benzynowa, rusznikarz (!) "gunsmith" i sklepiki z lodami. Idziemy dalej i naszym oczom ukazuje się mini-kaplica katolicka okolona wielkimi malwami. Zaglądamy przez okno i stwierdzamy, że to chyba najmniejszy kościółek jaki widzieliśmy - 4 ławeczki i ołtarz - naszą rodziną zajęlibyśmy połowę świątyni :-). Ciekawe, że co niedziele są tu jednak msze - ksiądz musi dojeżdżać szmat drogi dla tak malutkiej garstki wiernych. Miasteczko ma też muzeum pionierów oraz tablicę informującą skąd nazwa. Otóż miejsce to było w połowie drogi miedzy dwoma wielkimi obozami Indian Sioux - do każdego było dziesięć dni (lub jak mówili Indianie nocy) drogi - stąd ten sleep(s). Po eksploracji czas na zabawę - dziewczyny lądują na wodnym placu zabaw i wracają do kampera całkiem mokre. Mamy nadzieję, że w nocy popada lub strażacy opanują pożar i jutro ruszymy w dalsza drogę. Jeśli nie... to zobaczymy :-)






środa, 20 lipca 2016

19-22.07.2016 Grand Teton

19-22.07.2016
Grand Teton

Grand Teton National Park to mniej znany sąsiad Yellowstone. Żyje nieco w cieniu słynnego Żółtego Kamienia. My jednak mieliśmy (słusznie) przeczucie, że to bardzo ciekawe miejsce. Przyjechaliśmy tu świętować urodziny Rity (19.07) i Krzyśka (21.07), podglądać niedźwiedzie i łosie, kąpać się w kryształowym górskim jeziorze Jackson Lake i odpocząć po intensywnym czasie w Yellowstone.

Mieszkamy na kempingu nad Jackson Lake. Towarzyszą nam tu ogromne, granitowe, pokryte częściowo śniegiem szczyty Grand Teton. To niezwykłe, jak nagle wyrastają te ostre granie, jakie są potężne. My spacerujemy łatwiejszymi szlakami. Odwiedzamy małe zarośnięte jeziorka. Szukamy łosi, których jak dotąd nie widzieliśmy. Dziś (20.07) zaobserwowaliśmy bobrze żeremia. Wczoraj mieliśmy dzień ornitologiczny – pelikany i white eagle. Na nasze piesze wędrówki wyruszamy uzbrojeni w bear spray, czyli specjalny gaz pieprzowy super skondensowany, którym możemy się posłużyć, gdybyśmy mieli jakieś nieprzyjemne spotkanie z niedźwiedziem. Niemniej jednak od 2007 roku nie było w Grand Teton żadnego wypadku, w którym niedźwiedź zaatakowałby człowieka. 

Uczestniczyliśmy w ciekawych zajęciach o niedźwiedziach prowadzonych przez rangerów. Wiecie, że black bear może być czarny, brązowy lub biały? Jutro chcemy wybrać się na późnowieczorne spotkanie dla amatorów astronomii, będą prowadzone obserwacje.

Bardzo nam się tu podoba. Otacza nas piękna przyroda, mamy fajny kemp, jezioro, sporo szlaków i interesujące zajęcia z rangerami. Wifi łapiemy w laundry, czyli kempowej pralni. Pranie + suszenie, to godzina, w tym czasie można sobie posurfować w sieci. Na naszym miejscu kempingowym wifi brak.
Jutro nasza ostatnia szansa na zobaczenie łosia w naturze, więc wybieramy się na „łosi szlak”. No i świętujemy urodziny Krzyśka a pojutrze śmigamy w kierunku Wind Cave National Park…






Nasz RV- POGROMCA BIZONÓW

17.07.2016

Jedziemy sobie a tu na drogę wychodzi ...




A my ...


poniedziałek, 18 lipca 2016

Rita ma pięć lat!

Nasza Rita 19.07.2016 roku obchodzi piąte urodziny!!! Świętować zaczniemy w Yellowstone. Po porannym Sto lat i obowiązkowych lodach wyjeżdżamy do pobliskiego Grand Teton. Chcielibyśmy tam spędzić dwa dni. Zobaczymy, czy uda nam się zabookować kemping.

Yellowstone

14-19.07.2016
Yellowstone
- Jak tam będzie? – zastanawiamy się przemierzając Idaho. Yellowstone to niemal same naj, najstarszy park w USA (utworzony w 1872 roku), najstarszy park na świecie, najwięcej w nim gejzerów ( 97% wszystkich na Ziemi ) i zwierzaków (spotkasz tu niedźwiedzie, wilki, bizony, jelenie, łosie, sarny, świstaki – naprawdę je zobaczysz). – Ale czy nie mamy zbyt dużych oczekiwań? –
Byliśmy już w kilku parkach narodowych w USA. W Pinnacles i Yosemite korzystaliśmy z bardzo wygodnego systemu shuttle bus’ów, czyli parkowych atobusików, które dowożą turystów do miejsc, z których rozchodzą się szlaki piesze. W Yellowstone jest inaczej. Nie ma shuttle bus’ów, a pieszych szlaków jest mało. Tutaj zwiedzanie parku opiera się raczej na overlook point’ach. W praktyce oznacza to, że podjeżdżasz autem na parking przy oznaczonym tabliczką miejscu, parkujesz, potem czeka ciebie spacer – około 1-2 mil, oglądasz dane miejsce i jedziesz dalej. Po drodze zaś wypatrujesz zwierzaków. Jeżeli je zobaczysz, to szybko parkujesz w jednej z wielu zatoczek przy drodze i podglądasz zwierzaka.

Warto skorzystać z wyznaczonych szlaków, np. Uncle Tom’s Trail prowadzącego do Lower Falls przy Canyon Village, oraz szlaków  wokół Old Faithful. Na to zwiedzanie Yellowstone z samochodu trzeba się przestawić, przyzwyczaić. My zasadniczo wolimy wędrować, ale takie jeżdżenie kamperem i oglądanie też ma swoje plusy – jeździmy naszym rv, parkujemy, oglądamy a potem wracamy do kampera i możemy ugotować sobie obiad, skorzystać z łazienki – luksusJ
Intryguje mnie zachowanie zwierząt. Naprawdę przemieszczając się po parku można je spotkać. Bizony wędrują po łąkach przy drogach, bardzo często blokują drogi i samochody muszą poczekać, aż bizon zejdzie i umożliwi przejazd. Widzieliśmy również stado jeleni pasące się pod laskiem przy drodze a także grizzly wędrującego niedaleko szosy. Czy zwierzaki się do ludzi przyzwyczaiły? Chyba tak. Choć z drugiej strony rangerzy ostrzegają, że zwierzęta są niebezpieczne. Zdarzają się wypadki, zaleca się zakup gazu pieprzowego, którego można użyć w wypadku niespodziewanego spotkania z niedźwiedziem.

 Największe wrażenie zrobiło na nas polowanie wilków, którego byliśmy świadkami. Jechaliśmy właśnie na północ, do wodospadów, gdy zobaczyliśmy, że na rozległej łące rozłożyła się grupa ludzi z bardzo profesjonalnymi aparatami foto. Pomyśleliśmy, że oni na pewno na COŚ  czekają, zaparkowaliśmy auto i uzbrojeni w lornetki (2) ruszyliśmy ich śladem. I już chcieliśmy zawracać, gdy … najpierw zauważyliśmy wyłaniające się zza drze stado jeleni. Po kilku sekundach jelenie dostały nagłego przyspieszenia, bo wyłoniły się oto wilki – pięć sztuk, które rozpoczęły swoje polowanie. Cóż to była za pogoń! A jakie emocje wśród nas – oglądających! Nie spodziewaliśmy się, że coś takiego zobaczymy. Jak się skończyło polowanie? Niestety nie wiemy, zwierzaki pognały za wzgórze.
Yellowstone, to oczywiście nie tylko zwierzaki. To  przede wszystkim niezwykła historia geologiczna. Znajduje się tutaj 97% wszystkich gejzerów na świecie. My wędrowaliśmy pośród nich wspominając naszą wyprawę na Islandię.
Udało nam się również powędrować mniej uczęszczanymi szlakami. Poszliśmy na spacer z rangerem, czyli przewodnikiem. Sporo się dowiedzieliśmy o ekosystemie parku i jego geologicznej historii. Pan Bóg ma niezwykłą wyobraźnię powołując do życia takie miejsca jak Yellowstone.






piątek, 15 lipca 2016

Pozdrawiamy z Yellowstone!

Hej, dorwaliśmy się w końcu do wi-fi, więc szybko publikujemy zaległe posty:) Dziś zrobiliśmy już spory spacer wśród gejzerów. Cóż, znamy już gejzery z Islandii, ale to właśnie tu, w Yellowstone jest 97% wszystkich gejzerów na świecie.
Poza doznaniami geologicznymi mamy spotkania ze zwierzakami. Widzieliśmy niedźwiedzia! A dziś rano spotkaliśmy wylegującego się na łące bizona. Napiszemy jeszcze o Yellowstone, na razie publikujemy kilka zdjęć.
Pozdrawiamy!