08.07.2016
W Redwoods padało całą noc.
Poranek wstał nasiąknięty wodą i mglisty. A właściwie chmurzasty, bo to chmury
znad oceanu wspinały się po zboczach gór, zostawiając swoje skrawki na
gałęziach wiekowych sekwoi i gdzieniegdzie dotykając ziemi. Cisza. Ruszamy w
trasę. Samochodów niewiele. Jedziemy na północ lekko odbijając ku zachodowi, w
kierunku Crescent City, gdzie osiągamy najbardziej na zachód wysunięty punk
naszej wędrówki, przekraczając 124 południk. Teraz skręcamy ku północnemu
wschodowi, jadąc krętą drogą 199, wijąca się doliną górskiej rzeki. Sekwoje
powoli zanikają i zastępuje je gęsty las mieszany. Chmury dalej zawadzają o
wierzchołki co większych drzew. Jedziemy 150 km przez lasy. Po drodze jedynie
niewielkie wsie, zagubione gdzieś w głuszy. Jeśli zdarzenia z serialu Twin
Peaks miałyby mieć gdzieś miejsce, to właśnie tutaj. Wkrótce żegnamy się ze
stanem Kalifornia. Przed nami Oregon ze swoją niczym nie okiełznaną przyrodą,
rzekami i górami. Oregon – stan ludzi, których przodkowie przybyli tutaj
pokonując wozami tysiące mil niebezpiecznego szlaku biegnącego przez prerie,
pustynie i góry. Obecnie mieszka tu tylko 4 mln ludzi, z czego 2,5 mln żyje w aglomeracji
Portland. Biorąc pod uwagę terytorium niewiele mniejsze od Polski, można sobie
wyobrazić gęstość zaludnienia. Jacy są? Czy różnią się od Kalifornijczyków? Co
nas tu czeka? Na razie odpoczynek nad jeziorem poza zasięgiem wi-fi. W końcu
mamy już za sobą prawie trzy tysiące kilometrów. Przy okazji oglądanie
przyrody, poznawanie ludzi, potem wizyta w mitycznym Crater Lake i zobaczymy co
jeszcze. W końcu każdy dzień przynosi niespodzianki… A za pięć dni droga przez
pustynię do Yellowstone (zajmie nam dwa dni).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz