Mój blog o książkach dla dzieci

Mój blog o książkach dla dzieci
Mój blog o książkach dla dzieci - polecam

sobota, 30 lipca 2016

Co my jemy w Ameryce?

Co my tutaj jemy?

Jedzenie, zorganizowanie sobie smacznych posiłków, wydawało nam się jednym z największych wyzwań, jakie nas tu w Ameryce czeka. Wiadomo junk food, jajka w proszku, wstrętny chleb tostowy itp.
Nie jest jednak tak źle. Ok, chleb tostowy, bułki do hot dogów i hamburgerów są okropne - słodkie, miękkie, bleee. Są jednak sklepy, w których udaje się znaleźć „zjadliwe” pieczywo. W Walmarcie bywają (niestety nie wszędzie) niezłe bułki i bagietki. Dobre pieczywo jest również w Safewayu i Targecie. Safeway jest jednak bardzo drogą siecią sklepów i nie warto kupować w nim niczego poza pieczywem. Najlepszy chleb jedliśmy w San Francisco w sklepie organic – Traders Joe Organic Store. Bagietki i chleb stamtąd były właściwie takie, jak w Polsce w Lidlu.

Poza polowaniem na pieczywo, nie mamy kłopotów z zaopatrzeniem. Mamy już swój ulubiony ser cheddar, niesolone masło (bez dodatku olejów roślinnych), twaróg (podobny do naszego grani), ser biały twardy, ser biały Philadelphia do smarowania, wędlinę z serii organic- Natural Choice, płatki, musli, czekoladę Cadbury,  świeże soki, mięso, bardzo lubimy tutejsze mleko (robi się na nim kożuch!). Ja polubiłam masło orzechowe, ale jestem w tym lubieniu osamotniona.

Generalnie mamy wrażenie, że wszystko jest słodsze niż u nas. Dżemy i niektóre lody są dla nas za słodkie. Zakupy robimy raz na jakiś czas – bo przecież podróżujemy po prowincji i musimy być zaprowiantowani- w Walmarcie. Szukamy tego, co lubimy. Takie jedzenie, wbrew powszechnej w Polsce opinii, nie jest w Ameryce tanie. Za zakupy dla naszej siódemki na 8-10 dni wydajemy około 1000 pln.

Najlepiej ma chyba Janek. Kupujemy dla niego gotowe posiłki Gerbera. Mają tu trochę inny system niż u nas, inne smaki, ale Janek je, więc chyba mu smakuje. Lubi obiadki chicken and apple; chicken rice, carrot and tomatoes; a także sweet potatoes, apples and carrot. Jego ulubione deserki to: Hawaiian delight – banana, pineapple and rice oraz banana mixed berries.

Staramy się jeść zdrowo, bez GMO, ale nie świrujemy, nie czytamy składu każdego produktu. Podoba mi się napis na wieczku jednego z jogurtów – no gelatin or funny stuff. Co to ten funny stuff wolę nie wnikać.

 Nie mamy problemów żołądkowych, gotujemy sobie sami obiady. W przeciwieństwie do Amerykanów, których tu podglądamy i którzy do jedzenia podchodzą jak do kolejnego zadania w ciągu dnia, staramy się mieć z jedzenia frajdę. To duża różnica kulturowa. Często rano (gdy bywamy w miastach) obserwujemy kolejki do MacDonalda, do drive-thru po zestaw śniadaniowy, to samo w Subwayu. Amerykańskie podejście do jedzenia jest nam obce, wolimy to europejskie, śródziemnomorskie. Robimy więc swoje.

Dzieciaki jedzą dużo, ciągle tu gdzieś wędrujemy, muszą mieć energię. Krzysiek i ja schudliśmy, sami nie wiemy czy to od wzmożonego ruchu, czy inaczej się odżywiamy. Generalnie amerykańska nadwaga raczej nam nie groziJ

Ps. Klara każe napisać o naszej zupie, którą nazwaliśmy American Soup. Zaczęło się od tego, że mieliśmy ochotę na żurek. Kupiliśmy białe kiełbaski, wędzonkę, ale nie znaleźliśmy majeranku. Stworzyliśmy więc następującą wariację żurkową: do gara wody wrzuciliśmy białe kiełbaski, wędzonkę wraz z włoszczyzną (przy okazji odkryliśmy, że korzeń pietruszki to parsnip ) i cebulą, potem dorzuciliśmy dużo pokrojonych w kostkę ziemniaków i przyprawiliśmy solą, pieprzem i majerankiem. Na koniec zrobiliśmy jeszcze kluseczki „szczypanki” (woda+mąka+żółtko) i zabieliliśmy zupę śmietaną. Ot i powstała nasza American Soup.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz