03.08.2016
Taos
Rafting, hiking, pueblo, obiad w meksykańskiej knajpie – tak
można by podsumować ten dzień.
Na rafting wybrał się Krzysiek wraz z Zosią i Klarą. Dla
młodszych taka impreza, to zbyt duże wyzwanie. Zabrałam więc młodszych na
wycieczkę szlakiem przez kaktusowe pole. Szliśmy z naszego kempu, wzdłuż
kanionu. Spod nóg uciekały nam niebieskoogoniaste jaszczurki a szlaku strzegły
zastępy kaktusów. Doszliśmy do sąsiedniego kempingu o pięknej nazwie Rio Bravo i tam zanurzyliśmy stopy w Rio
Grande del Norte.
Ekipa raftingowa spływała wiosłując przez trzy godziny.
Trafili na świetnego skippera – opowiadacza, który poza prowadzeniem spływów
zajmuje się ochroną miejscowej przyrody – jest leśnikiem a także działa jako
zastępca szefa ochotniczej straży pożarnej. Opowiedział im mnóstwo ciekawostek
o budowie geologicznej tego miejsca, np. skąd tu się wzięły skały wulkaniczne,
a także o miejscowej faunie, florze i życiu codziennym Taos. Tak minęło nam
przedpołudnie.
Popołudniu ruszyliśmy do Taos Pueblo. To miejsce, to
najbardziej wysunięte na północ puebla budowane przez Indian. Są tutaj od
tysiąca lat. Pueblo, to osiedle „domków”. Tutaj budowano je z cegły adobe.
Oczywiście Taos Pueblo znajduje się na terenie rezerwatu
Indian. Zanim dojedziemy do pueblo, musimy minąć kasyno. We wszystkich
rezerwatach, w których byliśmy, zawsze widzieliśmy kasyna. Wiąże się to z
przepisami podatkowymi i … tym, że ludzie w kasynach grają. Ad rem, cegłę adobe
wytwarza się ją z mieszaniny gliny, piasku, słomy i wody a następnie suszy na
słońcu. Domy to z reguły pojedyncze domostwa połączone szeregowo. Jeżeli
powstawał piętrowy budynek, to na wyższą kondygnację trzeba wejść po drabinie –
nie ma klatek schodowych. Taos Pueblo jest wciąż zamieszkałe. W takich bardzo
prymitywnych warunkach, bez bieżącej wody i kanalizacji żyje wciąż około 150
osób. Pueblo w Taos zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Ja
mam w takich miejscach problem moralny – chodzę sobie po takim osiedlu, które
pomimo wszelkich wysiłków przypomina slumsy, strzelam fotki, podglądam Indian.
To też ciekawe, na północy nigdy nie usłyszałam słowa Indians. Zawsze mówiono Native
Americans. Tutaj są Indians. Nie
mam takich dylematów, gdy wędruję po opuszczonych miejscach, skansenach. Takie
opuszczone puebla zobaczymy w na przykład w Chaco. To takie tutejsze „skanseny.” W Taos
to nie skansen, to żywa tkanka. Przed niemal każdym domem jest piec chlebowy. W
piecu chleb wyrasta a następnie się go smaży. Kupiliśmy sobie taki chleb –
placek posypany cynamonem. Smakował nam. Zaglądnęliśmy do dwóch sklepów.
Tutaj można kupić prawdziwe pamiątki
wyrabiane przez Indian a nie braci Chińczyków. Trzeba przyznać, że mało
tu tandety. Bardzo podobała nam się tutejsza ceramika.
Przejeżdżając przez rezerwat w drodze powrotnej mijamy mobil homes, takie plastikowe domy,
które przewozi się z miejsca na miejsce ciężarówką. Te domy, to kolejny obok
kasyn, obrazek który zawsze widzimy w rezerwatach Indian. Tak, jakby
mieszkający tu ludzie nie chcieli zapuścić tu korzeni.
Potem jemy obiad w meksykańskiej knajpce w Taos. Miasteczko
wyrosło w czasach hipisowskich na artystyczna enklawę. Do niedawna istniała tu
jeszcze hipisowska komuna. My jemy tu smaczny obiad. Pełni wrażeń wracamy do
naszego pięknego, prostego kempu nad Rio Grande.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz