Mój blog o książkach dla dzieci

Mój blog o książkach dla dzieci
Mój blog o książkach dla dzieci - polecam

czwartek, 4 sierpnia 2016

Droga do Nowego Meksyku

Droga do Nowego Meksyku (31.07-02.08.2016)

Po przygodach dnia poprzedniego, wyruszamy w drogę do Nowego Meksyku. To długi odcinek, więc podzieliliśmy go na trzy odcinki.
31.07

Jedziemy z Badlands przez Interior do rezerwatu Indian Lakota. Wiecie, że Francuzi nazwali Lakotów Siuxami? Początkowo chcieliśmy się zatrzymać w rezerwacie, ale rezygnujemy. Dlaczego? Historia Indian jest dramatyczna i trudna, ich dzisiejsza sytuacja bardzo skomplikowana socjologicznie. Rezerwat  Pine Ridge, to jedno z najbiedniejszych miejsc w USA. 80% mieszkańców jest bezrobotna, jest tu ponadprzeciętna ilość zachorowań na nowotwory i śmierci noworodków. Po drodze mijamy same w ogromnej większości mocno zaniedbane mobile homes, czyli takie „plastikowe domy przenośne”.  Przejeżdżamy przez żyzne, zielone (jest tu więc woda!) prerie, ale mijamy niewiele stad bydła i koni. Poza rezerwatem jest sporo gospodarstw. Preria, która ma bardzo żyzną ziemię i jeśli jest nawodniona, jest bardzo urodzajna, jest „dzika” i niezagospodarowana jedynie w parkach narodowych. Poza nimi jest uprawiana. Dlaczego leży odłogiem w rezerwacie Pine Ridge? Indianie, Innuici, Aborygeni, plemiona afrykańskie, podobne dzieje i problem po zderzeniu z zachodnią cywilizacją. Za mało wiemy, by wydawać sądy.
Mijamy jeszcze Wounded Knee, miejsce gdzie 29 grudnia 1890 roku żołnierze zamordowali 160 bezbronnych Indian. Opowiadamy dziewczynom o walce Lakotów, o  wodzach Sitting Bull, Big Foot, Crazy Horse .
Jedziemy dalej.
Zatrzymujemy się w Fort Laramie, miejscu gdzie krzyżowały się trzy szlaki osadników przybywających na zachód: Szlak Oregoński, Szlak Kalifornijski i Szlak Mormoński. Forty i stacje powstawały dla ochrony wędrujących osadników i jako przystanki Pony Express. Zwiedzamy fort. Ciekawe miejsce. Podpisywano tu dwukrotnie traktaty z Indianami. W tym miejscu był Sitting Bull. Tutaj pochował swoją córkę Spotted Tail. Czytam opowieści z życia osadników, dramatyczne historie Indian, ciekawe obserwacje żołnierzy i traperów. Wielu z tych ostatnich było naprawdę zaprzyjaźnionych z Indianami. Dziewczyny przymierzają czepce, w których chodziły „pionierki” i oglądają wystawę fotografii kobiet z tamtych czasów. Potem deklarują się jako sufrażystki – Jak te kobiety mogły dać się zapakować w takie suknie z gorsetami, majtami do kolan i drutami na pupach?





Znowu ruszamy. Po 30 minutach jesteśmy w Guersney. Tu mamy spać na leśnym kempingu. Wokół totalna pustka. Po wjeździe do parku nie możemy znaleźć tabliczki z informacją o kempingach. Wokół żadnego człowieka. Jedziemy stromą i bardzo „zakręconą” drogą i w końcu dojeżdżamy do naszego kempu. Jesteśmy sami. Dziewczyny ruszają na eksplorację terenu. Spotykają dzikie indyki. Hanna nadziewa się na kaktusa (sterczy jej kolec z pięty), ale pierwszej pomocy udziela jej Klara, która deklaruje się jako przyszły medyk i nosi zawsze ze sobą apteczkęJ

01.08

Budzimy się około siódmej i witamy się z sarną, która z miną Seneki pożywia się trawą i przypatruje się naszej porannej krzątaninie wokół kampera. Krzysiek spotyka indyki i stwierdza, że są obrzydliwe. Ruszamy. Zanim wyruszymy do Pueblo w Colorado (nasz kolejny nocleg przed Nowym Meksykiem) chcemy jeszcze zobaczyć Oregon Trail Ruts, czyli ślady wozów osadników, które ciągnęły tędy do Oregonu. To niewiarygodne, ale te ślady utrwalone w miękkiej skale wciąż są widoczne! Jak ci ludzie dali radę podróżować tymi wozami przez góry, rzeki, prerie?! Jacy my dziś jesteśmy cholernie wygodni!

Mijamy Denver, dyskutujemy o tym, że jest wielkie, ale mimo wszystko wydaje się bardziej sympatyczne od Los Angeles, gdy nagle BUM. Coś uderza w bok naszego kampera. Hamujemy, dziewczyny krzyczą (siedziały z tyłu, w naszej sypialni i oglądały film na laptopie), Janek się budzi – spał z przodu. Najechał na nas jadący na sąsiednim pasie samochód. Chciał zmienić pas, nie spojrzał w prawo, nie zauważył naszego niemal dziesięciometrowego kampera i o nas się otarł! Jak można nie zauważyć rv nie wiem. NIC NAM SIĘ NIE STAŁO. Na szczęście jechaliśmy wolno, nie było przed nami ani za nami auta, na które mogliśmy się wpakować albo które mogło wjechać na nas. Zatrzymaliśmy się i poznaliśmy Sprawcę. Sprawca miej więcej w naszym wieku jechał z ośmiomiesięcznym synkiem. Im też nic się nie stało. Strasznie się zdenerwował (Sprawca, bo syn spał w foteliku samochodowym), ręce mu się trzęsły. Zaprosiliśmy go do naszego kampera i czekaliśmy razem na policję – i on i my musieliśmy mieć raport policyjny dla ubezpieczalni. My mamy zadrapania na boku, Sprawca drzwi i lusterko z prawej strony auta do wymiany. Poczęstowałam Sprawcę wodą – Cool down guy. We are happy, we are all safe – I nawiązaliśmy rozmowę, bo co tu robić czekając na policję. Highway patrol stawił się w osobie Mr Andersona. Oficer sporządził raport, spisał wszystkie dane, wlepił Sprawcy mandat, wyraził swój podziw dla naszego kampera i dużej rodziny i pomógł nam wbić się ponownie na autostradę. I tak oto mieliśmy po raz pierwszy kontakt z amerykańską policją. Wspomnę jeszcze o dwóch sprawach związanych z tym wydarzeniem:
1.       To niesamowite, że na tej sześciopasmowej w każdą stronę autostradzie nie było aut za i przed nami. Nikt na nas nie najechał. My też hamując w nikogo nie wjechaliśmy. Nic nam się nie stało. Auto ma kilka zadrapań.
2.       Nie stłukłam Sprawcy. Jak wiadomo mam porywczy charakter. Moje dzieci często opowiadają, jak to pokłóciłam się z nieuczciwym właścicielem kempingu na Korsyce, oszustem-taksówkarzem w Chorwacji, czy jak prawie pobiłam narciarza, który na mnie najechał i trochę mnie poturbował. Dziś Krzysiek, gdy tylko zahamował i zjechał na pobocze, dobrze mnie znając, poprosił żebym raczej nie wysiadała i zostawiła rozmowę ze Sprawcą jemu. Ale spoko, dałam radę. Jak tylko zorientowałam się, że jesteśmy cali i zdrowi. Nawet ja dorosłam – przyjęłam przeprosiny Sprawcy. Napoiłam go wodą. Porozmawiałam. Nie zbiłam za stworzenie realnego zagrożenia dla moich dzieci, męża i mnie.
Zajście na autostradzie zabiera nam godzinę. Po wszystkim ruszamy do Pueblo, na kemping nad sztucznym jeziorem w State Park. Okazuje się, że nasz kemping jest położony przy Goodnight Avenue. Nie jest to bynajmniej Aleja Dobre Nocy.  Goodnight, to niezwykle barwna postać w historii Dzikiego Zachodu. Prekursor hodowli bydła w Kolorado. W roku 1866 wynajął kowbojów i ściągnął właśnie w okolice Pueblo ogromne stado bydła z Texasu. Był pierwszym ranczerem – hodowcą. Ciekawe, jak to pędzenie bydła wyglądało?! Śpimy więc w ciekawym miejscu.
Nasz kamper poklejony na dachu po gradzie w Badlands zyskał scratches w Denver i jutro rusza dalej, do Nowego Meksyku.


02.08.2016
Rano ruszamy z Pueblo. Sprawdzamy w Gasbuddy (wyszukiwarka najtańszych stacji benzynowych w USA) gdzie zatankować w okolicy, namierzamy stację i tankujemy w dobrej cenie ( a to mega istotne, bo nasz rv pali 20l/100km- sami sobie to przeliczcie na galony i mile J).
Droga do Taos zajmuje nam cztery godziny. To nasz pierwszy przystanek w Nowym Meksyku. Świat się istotnie zmienił. Zrobiło się bardzo hiszpańsko – nazwy miejscowości, rzek. Taos słynie z budynków w stylu pueblo. Jutro to sprawdzimy. Dziś jedziemy prosto na nasz kemping nad Rio Grande. Tak, obozujemy za 15$ na kempingu stanowym Pilar Campground w Rio Grande del Norte National Monument Orilla Verde. Kemp jest mały, nad samą rzeką, mamy tu wodę i prąd, więc cena jest bardzo dobra. Na dziś zaplanowaliśmy wycieczkę nad rzekę. To górny bieg Rio Grande. Szlaki zapowiadają się malowniczo.
Na kempingu witają nas ptaszki podobne do kolibrów – hummingbirds. Są malutkie, tak szybko machają skrzydłami, że wydaje się, iż ich nie mają, tylko zawisają w powietrzu. Dziewczyny zachwycone. Krzysiek i ja też ulegamy urokowi hummingbirds i z zapałam je podglądamy.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz