Droga do Nowego Meksyku (31.07-02.08.2016)
Po przygodach dnia poprzedniego, wyruszamy w drogę do Nowego
Meksyku. To długi odcinek, więc podzieliliśmy go na trzy odcinki.
31.07
Jedziemy z Badlands przez Interior do rezerwatu Indian
Lakota. Wiecie, że Francuzi nazwali Lakotów Siuxami? Początkowo chcieliśmy się
zatrzymać w rezerwacie, ale rezygnujemy. Dlaczego? Historia Indian jest
dramatyczna i trudna, ich dzisiejsza sytuacja bardzo skomplikowana
socjologicznie. Rezerwat Pine Ridge, to
jedno z najbiedniejszych miejsc w USA. 80% mieszkańców jest bezrobotna, jest tu
ponadprzeciętna ilość zachorowań na nowotwory i śmierci noworodków. Po drodze
mijamy same w ogromnej większości mocno zaniedbane mobile homes, czyli takie „plastikowe domy przenośne”. Przejeżdżamy przez żyzne, zielone (jest tu
więc woda!) prerie, ale mijamy niewiele stad bydła i koni. Poza rezerwatem jest
sporo gospodarstw. Preria, która ma bardzo żyzną ziemię i jeśli jest
nawodniona, jest bardzo urodzajna, jest „dzika” i niezagospodarowana jedynie w
parkach narodowych. Poza nimi jest uprawiana. Dlaczego leży odłogiem w
rezerwacie Pine Ridge? Indianie, Innuici, Aborygeni, plemiona afrykańskie,
podobne dzieje i problem po zderzeniu z zachodnią cywilizacją. Za mało wiemy,
by wydawać sądy.
Mijamy jeszcze Wounded Knee, miejsce gdzie 29 grudnia 1890
roku żołnierze zamordowali 160 bezbronnych Indian. Opowiadamy dziewczynom o
walce Lakotów, o wodzach Sitting Bull,
Big Foot, Crazy Horse .
Jedziemy dalej.
Zatrzymujemy się w Fort Laramie, miejscu gdzie krzyżowały
się trzy szlaki osadników przybywających na zachód: Szlak Oregoński, Szlak
Kalifornijski i Szlak Mormoński. Forty i stacje powstawały dla ochrony
wędrujących osadników i jako przystanki Pony Express. Zwiedzamy fort. Ciekawe
miejsce. Podpisywano tu dwukrotnie traktaty z Indianami. W tym miejscu był
Sitting Bull. Tutaj pochował swoją córkę Spotted Tail. Czytam opowieści z życia
osadników, dramatyczne historie Indian, ciekawe obserwacje żołnierzy i
traperów. Wielu z tych ostatnich było naprawdę zaprzyjaźnionych z Indianami.
Dziewczyny przymierzają czepce, w których chodziły „pionierki” i oglądają
wystawę fotografii kobiet z tamtych czasów. Potem deklarują się jako
sufrażystki – Jak te kobiety mogły dać
się zapakować w takie suknie z gorsetami, majtami do kolan i drutami na pupach?
Znowu ruszamy. Po 30 minutach jesteśmy w Guersney. Tu mamy
spać na leśnym kempingu. Wokół totalna pustka. Po wjeździe do parku nie możemy
znaleźć tabliczki z informacją o kempingach. Wokół żadnego człowieka. Jedziemy
stromą i bardzo „zakręconą” drogą i w końcu dojeżdżamy do naszego kempu.
Jesteśmy sami. Dziewczyny ruszają na eksplorację terenu. Spotykają dzikie
indyki. Hanna nadziewa się na kaktusa (sterczy jej kolec z pięty), ale
pierwszej pomocy udziela jej Klara, która deklaruje się jako przyszły medyk i
nosi zawsze ze sobą apteczkęJ
01.08
Budzimy się około siódmej i witamy się z sarną, która z miną
Seneki pożywia się trawą i przypatruje się naszej porannej krzątaninie wokół
kampera. Krzysiek spotyka indyki i stwierdza, że są obrzydliwe. Ruszamy. Zanim
wyruszymy do Pueblo w Colorado (nasz kolejny nocleg przed Nowym Meksykiem)
chcemy jeszcze zobaczyć Oregon Trail Ruts,
czyli ślady wozów osadników, które ciągnęły tędy do Oregonu. To niewiarygodne,
ale te ślady utrwalone w miękkiej skale wciąż są widoczne! Jak ci ludzie dali
radę podróżować tymi wozami przez góry, rzeki, prerie?! Jacy my dziś jesteśmy
cholernie wygodni!
Mijamy Denver, dyskutujemy o tym, że jest wielkie, ale mimo
wszystko wydaje się bardziej sympatyczne od Los Angeles, gdy nagle BUM. Coś
uderza w bok naszego kampera. Hamujemy, dziewczyny krzyczą (siedziały z tyłu, w
naszej sypialni i oglądały film na laptopie), Janek się budzi – spał z przodu.
Najechał na nas jadący na sąsiednim pasie samochód. Chciał zmienić pas, nie
spojrzał w prawo, nie zauważył naszego niemal dziesięciometrowego kampera i o
nas się otarł! Jak można nie zauważyć rv nie wiem. NIC NAM SIĘ NIE STAŁO. Na
szczęście jechaliśmy wolno, nie było przed nami ani za nami auta, na które mogliśmy
się wpakować albo które mogło wjechać na nas. Zatrzymaliśmy się i poznaliśmy
Sprawcę. Sprawca miej więcej w naszym wieku jechał z ośmiomiesięcznym synkiem. Im
też nic się nie stało. Strasznie się zdenerwował (Sprawca, bo syn spał w
foteliku samochodowym), ręce mu się trzęsły. Zaprosiliśmy go do naszego kampera
i czekaliśmy razem na policję – i on i my musieliśmy mieć raport policyjny dla
ubezpieczalni. My mamy zadrapania na boku, Sprawca drzwi i lusterko z prawej
strony auta do wymiany. Poczęstowałam Sprawcę wodą – Cool down guy. We are happy, we are all safe – I nawiązaliśmy
rozmowę, bo co tu robić czekając na policję. Highway patrol stawił się w osobie
Mr Andersona. Oficer sporządził raport, spisał wszystkie dane, wlepił Sprawcy
mandat, wyraził swój podziw dla naszego kampera i dużej rodziny i pomógł nam
wbić się ponownie na autostradę. I tak oto mieliśmy po raz pierwszy kontakt z
amerykańską policją. Wspomnę jeszcze o dwóch sprawach związanych z tym
wydarzeniem:
1.
To niesamowite, że na tej sześciopasmowej w
każdą stronę autostradzie nie było aut za i przed nami. Nikt na nas nie
najechał. My też hamując w nikogo nie wjechaliśmy. Nic nam się nie stało. Auto
ma kilka zadrapań.
2.
Nie stłukłam Sprawcy. Jak wiadomo mam porywczy
charakter. Moje dzieci często opowiadają, jak to pokłóciłam się z nieuczciwym
właścicielem kempingu na Korsyce, oszustem-taksówkarzem w Chorwacji, czy jak
prawie pobiłam narciarza, który na mnie najechał i trochę mnie poturbował. Dziś
Krzysiek, gdy tylko zahamował i zjechał na pobocze, dobrze mnie znając,
poprosił żebym raczej nie wysiadała i zostawiła rozmowę ze Sprawcą jemu. Ale
spoko, dałam radę. Jak tylko zorientowałam się, że jesteśmy cali i zdrowi. Nawet
ja dorosłam – przyjęłam przeprosiny Sprawcy. Napoiłam go wodą. Porozmawiałam.
Nie zbiłam za stworzenie realnego zagrożenia dla moich dzieci, męża i mnie.
Zajście na autostradzie zabiera
nam godzinę. Po wszystkim ruszamy do Pueblo, na kemping nad sztucznym jeziorem
w State Park. Okazuje się, że nasz kemping jest położony przy Goodnight Avenue. Nie jest to bynajmniej
Aleja Dobre Nocy. Goodnight, to
niezwykle barwna postać w historii Dzikiego Zachodu. Prekursor hodowli bydła w
Kolorado. W roku 1866 wynajął kowbojów i ściągnął właśnie w okolice Pueblo
ogromne stado bydła z Texasu. Był pierwszym ranczerem – hodowcą. Ciekawe, jak
to pędzenie bydła wyglądało?! Śpimy więc w ciekawym miejscu.
Nasz kamper poklejony na dachu po
gradzie w Badlands zyskał scratches w
Denver i jutro rusza dalej, do Nowego Meksyku.
02.08.2016
Rano ruszamy z Pueblo. Sprawdzamy
w Gasbuddy (wyszukiwarka najtańszych
stacji benzynowych w USA) gdzie zatankować w okolicy, namierzamy stację i
tankujemy w dobrej cenie ( a to mega istotne, bo nasz rv pali 20l/100km- sami
sobie to przeliczcie na galony i mile J).
Droga do Taos zajmuje nam cztery
godziny. To nasz pierwszy przystanek w Nowym Meksyku. Świat się istotnie
zmienił. Zrobiło się bardzo hiszpańsko – nazwy miejscowości, rzek. Taos słynie
z budynków w stylu pueblo. Jutro to
sprawdzimy. Dziś jedziemy prosto na nasz kemping nad Rio Grande. Tak, obozujemy za 15$ na kempingu stanowym Pilar Campground w Rio Grande del Norte National Monument Orilla Verde. Kemp jest
mały, nad samą rzeką, mamy tu wodę i prąd, więc cena jest bardzo dobra. Na dziś
zaplanowaliśmy wycieczkę nad rzekę. To górny bieg Rio Grande. Szlaki zapowiadają się malowniczo.
Na kempingu witają nas ptaszki
podobne do kolibrów – hummingbirds.
Są malutkie, tak szybko machają skrzydłami, że wydaje się, iż ich nie mają,
tylko zawisają w powietrzu. Dziewczyny zachwycone. Krzysiek i ja też ulegamy
urokowi hummingbirds i z zapałam je podglądamy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz