20-24.08.2016
Bryce Canyon
Mieszkali kiedyś w tych okolicach Indianie Ute, Navajo i Paiute. Ci ostatni zamieszkiwali miejsce, do którego przyjechaliśmy a które Biali nazwali Bryce Canyon, choć to wcale z geograficznego punktu widzenia nie jest kanion. Nas zwabiły tu spiczaste skały nazwane przez Paiutów hoodoo. Dla ludu Paiute nie są to czerwonopomarańczowe skały, a ich przodkowie, którzy w czasie życia narozrabiali, byli źli i dlatego kojoty zamieniły ich w takie skalne posągi. Podoba nam się ta opowieść.
Do parku dojeżdżamy shuttlebusem, który staje na przystanku przy naszym kempie. Sporo wędrujemy. Pogoda nam baaardzo sprzyja. Jest lekko ponad 20 stopni. Wszak jesteśmy na 2400 m. npm. Popołudniami pada deszcz i robi się chłodno. To niewiarygodne, bo już za kilka dni będziemy znowu na pustyni.
W niedzielę byliśmy na mszy w małej kapliczce na obrzeżach miasteczka. To taka kapliczka misyjna parafii w Cedar City. Nie ma tu miejscowych parafian. To okolice Mormonów. Mszę odprawia siwy ksiądz z kolczykiem w uchu. Mówi nam sporo mądrych słów w trakcie homilii. W tym czasie jego pies czeka w bocznym korytarzyku kapliczki. Ksiądz po mszy krótko z nami rozmawia, woła psiura i jedzie dalej, do kolejnych ludzi czekających na mszę. Księża na Dzikim Zachodzie są ciągle w drodze z jednego miejsca w drugie.
Bryce nam się podoba, choć sporo tu turystów. Dziewczyny, jak zwykle, zdobywają odznaki i naszywki Junior Ranger. Jankowi wylazły trzy nowe (amerykańskie) zęby.
Z Bryce ruszamy 25.08 do Grand Canyon.
Bryce Canyon
Mieszkali kiedyś w tych okolicach Indianie Ute, Navajo i Paiute. Ci ostatni zamieszkiwali miejsce, do którego przyjechaliśmy a które Biali nazwali Bryce Canyon, choć to wcale z geograficznego punktu widzenia nie jest kanion. Nas zwabiły tu spiczaste skały nazwane przez Paiutów hoodoo. Dla ludu Paiute nie są to czerwonopomarańczowe skały, a ich przodkowie, którzy w czasie życia narozrabiali, byli źli i dlatego kojoty zamieniły ich w takie skalne posągi. Podoba nam się ta opowieść.
Do parku dojeżdżamy shuttlebusem, który staje na przystanku przy naszym kempie. Sporo wędrujemy. Pogoda nam baaardzo sprzyja. Jest lekko ponad 20 stopni. Wszak jesteśmy na 2400 m. npm. Popołudniami pada deszcz i robi się chłodno. To niewiarygodne, bo już za kilka dni będziemy znowu na pustyni.
W niedzielę byliśmy na mszy w małej kapliczce na obrzeżach miasteczka. To taka kapliczka misyjna parafii w Cedar City. Nie ma tu miejscowych parafian. To okolice Mormonów. Mszę odprawia siwy ksiądz z kolczykiem w uchu. Mówi nam sporo mądrych słów w trakcie homilii. W tym czasie jego pies czeka w bocznym korytarzyku kapliczki. Ksiądz po mszy krótko z nami rozmawia, woła psiura i jedzie dalej, do kolejnych ludzi czekających na mszę. Księża na Dzikim Zachodzie są ciągle w drodze z jednego miejsca w drugie.
Bryce nam się podoba, choć sporo tu turystów. Dziewczyny, jak zwykle, zdobywają odznaki i naszywki Junior Ranger. Jankowi wylazły trzy nowe (amerykańskie) zęby.
Z Bryce ruszamy 25.08 do Grand Canyon.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz